Dzisiaj, gdyby Aleksandra Babecka (49 lat) miała jeszcze raz podjąć tę pierwszą, brzemienną w skutki decyzję, z pewnością postąpiłaby inaczej.

Pierwszy kot „znalazł się” w opuszczonej kamienicy w centrum Katowic. Wtedy Ola pracowała w banku. Przez kilka dni donosiła choremu zwierzęciu jedzenie i picie. Jednak któregoś dnia zauważyła, że kot poruszał się ostatkiem sił. Był chory, zmęczony i chyba konał. Ola postanowiła skrócić męki stworzenia i zawiozła kotka do weterynarza. Po drodze, w samochodzie uspokajała jego skołatane serduszko, szepcząc mu do ucha, że zaraz będzie dobrze. Lekarz weterynarii stwierdził, że można spróbować leczyć to małe ciałko, bez jednego oka, z zaropiałym oczodołem, ledwie trzymające się na nogach. Jeśli można – to należy! Ten maleńki kiciuś to dziś Miauka, czternastoletnia zadbana kocica w czarno-białe łatki, z filuternie przymkniętą powieka nad oczkiem, które straciła.

Drugi kot miał pięcioro rodzeństwa. Ola podczas spacerów ze swoją wiekową już suczką Sabą dokarmiała „towarzystwo” w dziurze kanalizacyjnej, przeskakując przez płot szkolnego boiska. Kociaki straciły matkę. Ola dbała o nie jak potrafiła, jednak mimo najszczerszych chęci, pewnego ranka przywitał ją tylko jeden żywy kot. Tutaj zwyciężył rozsądek. Po co chodzić daleko i przeskakiwać przez płot narażając się na wywrotkę, skoro można łatwiej karmić kotka w domu?

O kolejnych przygodach adopcyjnych kotów Ola nie chce mówić, ze względu na sąsiadów. Boi się, że nawet w swoim mieszkaniu mogłaby nie czuć się bezpiecznie. Ludzie wiele jej już zaszkodzili… Z przykrością wspomina ranek, kiedy zeszła do sklepu po pieczywo, a nobliwy, stateczny pan zatrzasnął za nią drzwi, krzycząc : „Wezwijcie policję! To ta śmierdząca kociara!

Przyznaję, że na wywiad z Olą umówiłam się z nią w jej mieszkaniu. Przywitał mnie porządek, czyste kuwety, zabezpieczone meble, spokojne zwierzaki. I żadnego natrętnego zapachu!! No, może nieco dymu papierosowego, Ola przyznaje, że to jej jedyna używka i rozrywka w życiu. Zatem kalumnie owego pana były zupełnie nie na miejscu.

To nie jedyne smutne i przykre zachowanie, jakie Olę spotykają. Wiele razy została oszkalowana, wyzwana, niemal pobita. W imię czego? Miłości do zwierząt?

Jak sama mówi: „Koty ściągają mój wzrok. Ja nie chodzę na spacery, ja chodzę na patrole.” Niejednokrotnie jest już za późno, żeby zrobić cokolwiek. Pamięta kota złapanego na ogródkach działkowych w sidła z drutu kolczastego. Do dziś staje jej przed oczami widok jego błagającego wzroku i dziur w ciele, krwawiących szmat oplątanych drutem kolczastym… Wtedy pozostaje jej tylko płacz w nocy, zduszone łkanie w poduszkę i sierść ukochanej Kejsi. Bezsilność, że nic nie mogła zrobić.

Odkąd Ola jest na rencie zdrowotnej patroluje w zasadzie wszystkie dzielnice miasta Bytomia. Zdarza się również, że odbiera telefony z prośbą o pomoc zwierzętom z okolicznych miast. Wtedy działa, tłumaczy bezlitosnym i bezmyślnym ludziom czego nie mogą, a co im wolno. Wszystkie ustawy, akty prawne regulujące znęcanie się nad zwierzętami ma w jednym palcu. Ale wiedza to nie wszystko. Często sama nie jest w stanie nic zrobić. Wtedy wzywa policję, straż miejską. Odbiera zwierzęta maltretowane, bite, rozrywane przez dzieci na pół. Swoją kolejną suczkę – Kejsi – również odebrała patologicznej rodzinie z Rudy Śląskiej, gdzie była bita czym popadło.

Kejsi ma jedno oko błękitne, drugie brązowe. To kundelka, ale wyjątkowa i jedyna. Najukochańsza. To właśnie Kejsi pewnego dnia wyniosła spod kół samochodu małego kotka. Przyniosła go Oli w pysku, sama narażając się na niebezpieczeństwo.

Jednak wiedza i doświadczenie nie zawsze są mile widziane przez organizacje pomagające zwierzętom – schroniska. Na temat tych okolicznych na Śląsku, Ola raczej nie ma niczego dobrego do powiedzenia. Jak sama mówi: „Chwała im za to, że robią cokolwiek, ale ich jawna polityka zniechęcająca ludzi do adopcji, brak odpowiedniej wiedzy i podstawowego poczucia etyki jest zatrważająca. Dziękuję im za sterylizacje i kastracje w ramach corocznych akcji. Jednak do żadnej z nich nie chcę być przypisywana.

Dzień Oli rozpoczyna się około godziny 7. Pierwsza czynność, to czyszczenie kuwet. Następnie przygotowanie jedzenia dla zwierząt w domu, zapakowanie wody i jedzenia dla „klientów” z okolicy i patrol z Kejsi. Obecnie Ola „obsługuje” dziewięć miejsc, w których żyją zwierzęta potrzebujące pomocy. Skąd bierze fundusze? Sama ma 1070 złotych renty, cierpi na przewlekła i bolesna chorobę, lekarstwa musi kupować. Regularnie opłaca czynsz, media i rachunki telefoniczne. Rodzice Oli nie dają jej pieniędzy. Wiedzą , że Ola wydałaby je na jedzenie dla zwierząt. Zapraszają Olę na obiady, bądź pomagają, wyposażając ją w żywność dla niej samej. Gdyby nie rodzice, Ola nie dałaby sobie rady.

Czasem już podczas porannego spaceru słyszy obelgi. Zawsze ją zastanawia jak to jest… Kiedy w telewizji pojawia się wzmianka o osobie, która zrobiła coś dla zwierząt wszyscy pieją peany na jej cześć. A ona wyzywana jest od k… Wiele razy sobie przysięgała, że kiedy będzie miała okazję urodzić się jeszcze raz, nie tknie żadnego zwierzęcia z pewnością.

Inwektywy to dla niej codzienność, niezrozumiała codzienność. Najbardziej upokarzające są dla niej tzw. „moherowe berety”, siwe głowy, starsze kobiety, o ograniczonych horyzontach myślowych. Skąd w nich tyle nienawiści??

Najfajniejsza jest młodzież. Traktują mnie jak osobę, która robi coś wartościowego. Nigdy nie przeszkadzają, czasem zaczepią, żeby jakoś komentować pozytywnie sytuację.”

Ola choruje przewlekle, czasem brak jej siły, nie potrafi wyjść z domu. Mobilizuje ją myśl, że jeśli nie ona – to nikt nie nakarmi zwierząt. Zwłaszcza mroźną zimą. Zdarza się, że po spacerze pada w mieszkaniu wyczerpana bólem choroby na łóżko. Wtedy dopiero może zając się sobą. Wypić poranną kawę, odpocząć. Śniadanie je około godziny 15. Po kolejnym w danym dniu czyszczeniu kuwet i sprzątaniu mieszkania. W międzyczasie odbiera telefony, pomaga i tłumaczy, czasem jedzie na tzw. interwencję. Do tej pory założyła wiele spraw w sądzie przeciw oprawcom kotów i psów. Wytrwale walczy o ukaranie przestępców, morderców.

Filozofia życiowa Oli nie jest akceptowana przez społeczeństwo. Według ludzi powinna siedzieć w domu, zająć się najlepiej sierotami. Ale sieroty nie zamarzają notorycznie, nie umierają z głodu w pozamykanych piwnicach…..

Nie pomagajcie mi, mijajcie mnie w milczeniu, nie jestem stetryczałą babcią, która nie daje sobie rady w życiu. Jedyne czego mi potrzeba to spokój.” – Ola.

Jeśli ktokolwiek chce się z Panią Olą skontaktować – umożliwimy to poprzez adres redakcji.

Eliza Flaszewska